- Shannon! Coś ty znowu zrobił ! - krzyknęłam, gdy usłyszałam jak bombka roztrzaskuje się o podłogę.
- Czemu od razu podejrzewacie mnie ?! - zapytał zbulwersowany. Przyszłam do salonu , i spojrzałam na niego kpiąco
- Kto dziś : o mało nie spalił firanek, pobrudził obrus, oblał kanapę sokiem , pobrudził sobie spodnie , zbił chyba z dziesięć bombek...- zaczęłam wyliczać
- Dobra, dobra, ja. - powiedział zrezygnowanym głosem.
- No właśnie. Jared! Nie podjadaj pierogów !
- Już..już.. - powoli odszedł od kuchni.
- Dobra, ludzie, za 30 minut siadamy do stołu, za 20 minut mają się pojawić chłopaki.
Udałam się na górę by znieść prezenty. Kupiłam dla każdego, dla Shannona, Jareda , Mikey’a no i Gerarda. Cieszę się że Jay go zaakceptował. Przebrałam się jeszcze w jakieś bardziej uroczyste ubrania, i znów pojawiłam się na dole. Zaniosłam prezenty pod choinkę , a już tam jakieś stały. Usłyszałam dzwonek do drzwi , chciałam je otworzyć, ale Shann już to zrobił. Obejrzałam się szybko czy stół już został nakryty. Na szczęście był. W oddali usłyszałam charakterystyczny śmiech Gee. Od razu na moją twarz wpłynął uśmiech.
- Cześć! - Gerard przytulił mnie i dał buziaka w usta.
- No hej , odnieście prezenty pod choinkę - uśmiechnęłam się do Gee i Mikey’a. Z tyłu Jared i Shannon patrzyli się na mnie tajemniczym wzrokiem i się uśmiechali. Wzruszyłam tylko ramionami i usiadłam przy stole, po chwili całe towarzystwo też. Zaczęło się jedzenie i gadanie o różnych rzeczach.
- A teraz...Prezenty! - krzyknął podekscytowany Mikey. - będę rozdawał , OK? - pokiwaliśmy głowami. To znaczy...Jedyny który nie pokiwał, to Jared który jadł nadal pierogi. Kopnęłam go nogą pod stołem.
- Co, co. Tak , tak. - odpowiedział z pełnymi ustami. Westchnęłam.
- Okeeej, to podzieliłem te prezenty na grupy, które są kogo, no i lecimy. Alex! - oznajmił. Podeszłam i je wzięłam. Chciałam już je otworzyć, ale mi zakazano.
- Shannon! - ruszył dumnym krokiem , i odebrał swoje podarunki.
- Jared! - otrzepał ręce w spodnie, i wziął prezenty.
- No i ja, a ! I Gerard ! To co , otwieramy? - zgodziliśmy się na propozycje Mikey’a. - Pierwsza Alex!
Wzięłam największy podarunek. Otworzyłam go powoli , choć spodziewałam się co tam będzie, po kształcie opakowania. Gitara! Mianowicie „Gibson Billie Joe Armstrong signature Les Paul Junior“ w pełnej nazwie. Miała kolor biały .Spojrzałam rozradowana po członkach Wigilii.
- Dobra, kto to kupił ? - zapytałam podekscytowana.
- Mikołaj. - powiedział Gerard i puścił mi oczko. Podeszłam do niego i złożyłam pocałunek na jego ustach.
- Dziękuje! - przytuliłam go i usiadłam na swoje miejsce.
Otworzyłam resztę paczek. Były w niej słodycze, nowe słuchawki, rękawiczki Franka Iero , czapka „świnka“ ( to kupił na pewno Shannon...) , i inne drobiazgi. Następnie swoje prezenty oglądał Gerard. Zaczął skakać jak dziecko , gdy zobaczył ogromny zestaw przyborów do rysowania. Ale taki ogroomny! Dostał jeszcze mnóstwo komiksów i słodyczy. Potem otworzył Mikey. W paczkach miał między innymi nowe struny do basu, nowy pasek do gitary , jednorożca ( tak ,tak , ja mu to kupiłam ) , hełm Darth Vader'a , i parę gier...no nie takie parę... Później czas na Shannona. M.i.n. pałeczki do perkusji, nowa skórzana kurtka ( on takie uwielbia ) , okulary, i-pod . A Jared, jak to Jared, zaczął nakładać wszystko co dostał. Bo jego prezent przewyższały ubrania. Założył na siebie „francuską“ czapeczkę, kamizelkę zimową , rękawiczki, ray-ban’y , glany , i...spódniczkę.
Reszta wieczoru była spędzona w miłej atmosferze. Śpiewaliśmy , tańczyliśmy, rozmawialiśmy , śmialiśmy się. Ja byłam nadal zachwycona swoją nową gitarą. Nie spodziewałam się że ktoś mi w ogóle kupi gitarę.
Postanowiłam się przewietrzyć. Wyszłam na balkon. Wdychałam powoli powietrze, i patrzyłam się w ciemne niebo , ozdobione gwiazdami. Wszystko się znów zmieniło. Tym razem na lepsze...
- A co ty robisz? - zapytał się mnie Gee. Podskoczyłam ze strachu.
- Nie strasz mnie więcej... No stoję, przecież widzisz.
- To postoje z tobą. - powiedział , i oparł się na barierce.
I tak mijało pięć, dziesięć minut. W kompletnej ciszy.
- To chyba głupie. Lepiej Cię pocałuje. - podszedł do zaskoczonej mnie, i zatopił swoje usta w moich. Po chwili się od siebie oderwaliśmy.
- Dziękuje... Za to że tu jesteś. - powiedziałam. Gerard jednak nadal stał w miejscu z takim samym uśmiechem jakim był wcześniej. - Gerard? - machnęłam mu ręką przed twarzą. Nic. Zamrugałam parę razy. Co się dzieje?
Poczułam że moje serce bije coraz mocniej. Ale nie tak jak wtedy. Teraz wyraźnie je odczuwałam. Mocniej niż kiedykolwiek. Przez moje ciało przeszła dziwna gorąca fala. Gee nadal tkwił w tej samej pozycji. Szybko przeszłam do salonu. Chłopaki tam byli...ale też zastygli w miejscu. Tak jakby ktoś wcisnął pauze. Pauze na życie.
I znów poczułam tą przerażającą fale gorąca. Teraz usłyszałam pewien dźwięk. Pewne dźwięki.
Pip...pip...pip...
Wszystko ogarnęła ciemność. Do dźwięków doszły szmery i jakieś głosy.
- Obudziła się! - ktoś krzyknął. Powoli otworzyłam oczy. Ostre białe ściany je najpierw oślepiły, ale po chwili już mogłam normalnie widzieć. Rozejrzałam się. Mama ? Co ona tu robi ? Przecież byłam w domu u Leto... Jared ? Sam ? Gdzie jest Shannon ?
- Córciu... - mama do mnie podbiegła.
- Czemu mi kazałaś zostać u Jareda na święta? - zapytałam się jej.
- Co? Jak to?
- Przecież...Przecież byłam u nich i...i wszystko się ułożyło... - mama spojrzała na mnie lekko przerażonym wzrokiem.
- Kochanie...Pewnie Ci się to przyśniło...Leżysz w szpitalu , po zażyciu tych tabletek. Gdybyś wzięła parę więcej, mogłabyś umrzeć.... - sen? Jak to możliwe ?
- Jared - zwróciłam się do niego - przecież byłam u Ciebie. Sam po mnie przyjechałeś, byłeś nadopiekuńczy i w ogóle...
- Alex...Tobie się to przyśniło, zrozum.
*** ( trzy dni później )
Nadal leżałam w szpitalu, i nie pojmowałam co się dzieje. Jak to sen ? Jakim cudem? Jakim cholernym cudem?
- Cześć...- Jared wszedł do mojej sali , i zamkną za sobą drzwi.
- Cześć... - odpowiedziałam.
Wymieniliśmy parę zdań. Nadal nic nie rozumiałam. Nagle przyszło mi na myśl pytanie , które nurtowało mnie od przebudzenia.
- Jared...Gdzie jest Gerard? - zapytałam. Jared westchnął , i złapał mnie za rękę . Spojrzał mi głęboko w oczy.
- Alex...Gerard...Gerard popełnił samobójstwo , cztery dni temu. - powiedział jednym tchem. Roześmiałam się.
- Błagam Cię , Jared, nie czas na twoje głupie żarty.
- Alex, mówię prawdę. Gerard nie żyje. Zabił się po tym, jak otrzymał od nas wiadomość o tym że wzięłaś te tabletki. - nagle mój uśmiech na twarzy, zamienił się w grymas smutku. Rozpaczy.
Gerard nie żyje. Gerard Way nie żyje. Człowiek który dla mnie tak wiele znaczył... zniknął. Z tego świata. Już go tu nie ma, więcej go już tu nie spotkam. Nie zobaczę jego roześmianych oczu, nie dotknę go, nie poczuje , nie usłyszę , nie spotkam się z nim, nie porozmawiam... Ogarnęła mnie pustka. Cholerna pustka. Dlaczego go tu nie ma ? Dlaczego nie mogę go już zobaczyć ? Przecież tyle dla mnie znaczył. Nawet nie tylko dla mnie! Sen? Co mnie to obchodzi że to wszystko było snem ! Gerard nie żyje ! Nie żyje przeze mnie! Osoba która mnie praktycznie przytrzymywała przy życiu...sama nie żyje.
Do oczu napłynęły łzy. Powoli leciały po moim policzku . Jared mnie przytulił. To mi nie pomoże. To nie przywróci życia dla Gee. To nic już nie ma sensu...
***
Weszłam do swojego pokoju. Nie cieszył mnie on. Życie mnie już nie cieszyło. Wszystko przybrało szare barwy. Śpiewające ptaki, nie były już te same , które słyszałam kiedyś. Słońce , nie świeciło tak jak dawniej. Kiedyś , on, był jeszcze wśród żywych.
Spojrzałam na swój aparat. Były w nim te wszystkie zdjęcia, filmy, wspomnienia. Drżącymi rękami go podniosłam, i odtworzyłam jeden filmik.
Śmiejący się Gerard, patrzący się w stronę kamery. Nie mogłam tego oglądać. A przede wszystkim słuchać. To boli. Bardzo boli , kiedy ktoś odchodzi.
- Tak trudno jest powiedzieć żegnaj , Gerard. - szepnęłam. Samotne łzy spływały po mojej twarzy.
***
Byłam na osamotnionej polanie. Nikogo tam nie było. Wiał lekki wiatr. Tak naprawdę, po śmierci Gerarda oszalałam.
Stałam się pusta.
- Hej , Gerard. - powiedziałam. - Pamiętasz? Pamiętasz jak się spotkaliśmy? Głupie zderzenie, a zobacz jak na nas wpłynęło. - usiadłam na trawie - Wiesz co teraz robię? Maluję palcem w powietrzu twój portret. By choć trochę Ciebie przy sobie mieć. By zawsze mieć twój obraz przed moimi oczami. A wiesz na czym to maluje? Na niebie. Na tym samym niebie co zawsze. Choć teraz jest inne. Jest szare. Jak już z resztą wszystko. Trochę dziwnie, wiedząc o tym że Cię nie ma na tym świecie. Na tym pieprzonym , okrutnym świecie. Mogłeś tego nie robić... To wszystko przeze mnie...Przeze mnie...
Przeze mnie.
- A co teraz robisz? Ja się akurat w tej chwili zastanawiam. Jak mam żyć bez Ciebie. Jak mam nadal funkcjonować. Udawać że wszystko jest dobrze? Nic nie jest dobrze. A właśnie. Mam nadzieje że ty nie cierpisz tak jak ja. Że nie wypłakałeś tyle łez
Ile ja.
- Spójrzmy prawdzie w oczy. Nigdy Cię nie zapomnę. Wiesz...Nie chcę Cię zapomnieć. Byłeś dla mnie kimś naprawdę ważnym. Gdy tylko usłyszałam to że umarłeś, przewróciłam to w żart. Bo chciałam żeby to było tylko głupim żartem.
Głupim pieprzonym żartem.
- Ale nie jest. Nie żyjesz. Zostawiłeś mnie. NIE ŻYJESZ. NIE WRÓCISZ. NIE SPOTKAM CIĘ. Rozumiesz ?! ROZUMIESZ ?! Pytam Cię do cholery jasnej! CHCĘ BYĆ PRZY TOBIE! CHCĘ ZNOWU SWOJE NORMALNE ŻYCIE! Nie wytrzymam tak dalej...
Nie wytrzymam...
***
Zawróciłam się do swojego domu. Po tej samej ścieżce. Głowę rozsadzało mi milion myśli. Milion pytań. Na których nie znajdę już odpowiedzi. Milion pytań, o których nie zdążyłam porozmawiać z Gerardem. Nadal nie wiem ,nawet tych drobnostek typu : jakie jest jego ulubione danie, który komiks mu się najbardziej podoba... Nadal nie wiem o nim...praktycznie nic.
Nic.
Dotarłam do domu, i od razu skierowałam się na górę. Zamknęłam się w łazience. Znów strumień łez poleciał po moich policzkach. Znów pustka ogarniała moje serce.
Jednak nie.
W nim zawsze był, i zawszę będzie Gerard. I mogę się z nim spotkać. Ale do tego prowadzi tylko jedna droga. Droga którą za chwilę pójdę.
Droga śmierci.
Sięgnęłam po żyletkę. Nie chciałam tego dłużej ciągnąć.
- Będę aniołem. Będę z tobą już na zawszę. Będę Cię widzieć. Będę z tobą rozmawiać. Będę z tobą. Gerard.
Powoli przeciągnęłam narzędziem po moich żyłach. Po chwili poczułam ból, ale potem znów tą falę gorąca. Poczułam się wolna.
Jak jeszcze nigdy nie byłam.
***
- Myślę, jaki to ja byłem głupi że Cię zostawiłem - usłyszałam i w oddali mocnego białego światła, zobaczyłam kogoś. Czarne włosy, czarna kurtka , czarne spodnie. Podeszłam bliżej. Chłopak odtwarzał fragment „filmu“ w powietrzu. Na filmie była jakaś dziewczyna, która siedziała na polanie , i mówiła sama do siebie płacząc i cierpiąc bardzo mocno.
Tą dziewczyną byłam ja.
- Teraz...Teraz już mnie nie zostawisz , prawda ? - zapytałam się.
Chłopak odwrócił się do mnie. Poznałam te oczy. Poznałam tą twarz. Poznałam go. Przybliżył się do mnie , i namiętnie pocałował.
- Teraz już nigdy... - szepnął mi do ucha Gerard.
Mój Gerard. Na zawsze.
----------------
Zjebałam wam mózgi tym opowiadaniem nie ? D:
Wgl. pisałam ten rozdział zamiast się uczyć O-O
Teraz mi się te zakończenie już nie podoba, bueh.
Dobra, pewnie się nie spodziewaliście śmierci Alex i Gerarda ? xD
Ok ok
DZIĘKUJE
każdemu kto to czytał :)
DZIĘKUJE
za każde komentarze, i każde miłe słowa.
Jeśli będę miała jakiś nowy blog - ogłoszę to.
xoxo
~~Alex from Mars